Albania, Tirana

czwartek, 10 lipca 2014

Albańskie góry

Miejscowi mówią, że kto nie widział gór, ten nie zna Albanii. Dużo w tym prawdy, bo przecież tam zachowały się trwające setki lat obyczaje. Tam spotkamy się z wyjątkową gościnnością, zjemy najbardziej typowe, regionalne potrawy i spróbujemy miejscowych trunków.

Albańskie Alpy

Tirana, wiadomo, stolica, zmienia się najszybciej. Modernistyczna. Coraz mniej zaprząta sobie głowę przeszłością. Mknie do przodu. Upodobnia się do miast włoskich. Od pierwszej chwili miałem wrażenie, że to trochę mniejsza i nieco biedniejsza Italia. Wzbogacona o orientalny fenomen bałkańskiego islamu.

Nad morzem wzrastają europejskie kurorty. Opanowana przez Greków Saranda czy znacznie częściej wybierane przez Albańczyków Durrës i Golem, chcą być jak reszta śródziemnomorskiego, wakacyjnego świata. Kluby, dyskoteki i restauracje z pizzą.

Valbona w Górach Przeklętych - północne krańce Albanii
Oczywiście, i w stolicy, i nad morzem znajdziemy albańskie klimaty. Ale najwięcej w górach!

Góry rozciągają się z dwóch stron. Od północy tworzą naturalną granicę z Czarnogórą. Te są najpiękniejsze. Góry Północnoalbańskie zwane też Albańskimi Alpami lub Górami Przeklętymi. Najwyższy szczyt, Maja e Jezerces wznosi się na wysokość 2694 m. n.p.m. Dzięki temu, że sąsiadujące z wysokimi szczytami doliny położone są stosunkowo nisko (jesteśmy blisko morza), to wrażenie wysokości jest bardzo duże.

Szlak z Valbony do Theth. Bardzo malowniczy!

Tradycje ludności zamieszkującej Góry Północnoalbańskie przypominają mi Kaukaz. Podobnie jak w gruzińskiej Swanetii, tak i tu, obowiązuje specyficzny, surowy kodeks, oparty na tradycji i podziale społeczności na rody. Żywa jest jeszcze pamięć po funkcjonującym do niedawna prawie zemsty, a gdzie nie gdzie da się jeszcze zobaczyć kamienne wieże obronne. Pełniły tę samą rolę jak baszty Swanetii, Tuszetii i Chewsuretii.

Najwyższa góra Albanii to Maja e Korabit (2764 m. n.p.m.). Znajduje się na wschodzie kraju, w paśmie gór Korab, tworzących granicę z Macedonią.

Widoki na szlaku pomiędzy Valboną a Theth
Namiastką albańskich gór jest Kruja. Zbudowany na skale, kamienny zamek, przez dziesiątki lat stanowił twierdzę trudną do zdobycia. W XV wieku, właśnie stąd, walkami z turecką inwazją kierował Skanderbeg, albański bohater narodowy numer jeden. Jeśli ktoś nie ma tyle czasu, żeby ze stolicy lub znad morza ruszyć w góry, to ich przedsmak może poczuć właśnie w Kruji. Łatwa do zdobycia -  taksówką z Tirany lub Durrës. Koszt przejazdu w obie strony to ok. 40 euro.

Góry są też nad morzem, przełęcz Llogary (1027 m), widok z autokaru.
Dla podróżnika zainteresowanego eksploracją kraju i jego tradycyjnymi klimatami właśnie góry będą najlepszym miejscem. Ich zwiedzanie można połączyć z wizytą w sąsiednich krajach, Macedonii i Czarnogóry.

Krzysztof Matys

czwartek, 3 lipca 2014

Kruja - obiekt narodowej dumy

Usłyszałem o Kruji już w taksówce z lotniska. Kierowca, choć znał tylko pojedyncze słowa po angielsku, najpierw pokazał pomnik Matki Teresy (lotnisko nosi jej imię) później wskazał na widoczne daleko, na górskim zboczu miasto. Kruja – rzekł – święte miejsce.

Kruja, widok z zamkowej wieży.

Zanim przyjechałem, przeczytałem co trzeba, więc ze zrozumieniem pokiwałem głową. A żeby wzmocnić wrażenie, że wiem o co chodzi, powiedziałem tylko – Skanderbeg. Teraz kierowca pokiwał dając znać, że rozumie. I tak to, jak dwaj specjaliści od historii Albanii dojechaliśmy do Tirany.

Stary bazar
Do Kruji wybrałem się z nadmorskiego Durres. Można jechać autobusem (z przesiadką) lub taksówką, w tym drugim przypadku będzie to koszt ok. 40 euro.

Co na miejscu? Pozostałości kamiennego zamku. W nim przez wiele lat albański bohater narodowy numer jeden bronił się przed Turkami.

Wejście na teren zamku bezpłatne. Bilet kupić trzeba do znajdujących się w środku muzeów. Etnograficzne – 300 lek, pompatyczne muzeum Skanderbega – 200 leków.

Na kilka minut warto też wstąpić do znajdującego się na podgrodziu bazaru. Nawiązuje on do tradycyjnego suku – targowiska właściwego krajom islamu. To pamiątka po tureckich czasach.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys


Muzeum Skanderbega


wtorek, 1 lipca 2014

Muzea Tirany

Tekst ten powstał kilka lat temu. Od tamtej pory sporo się zmieniło. W Tiranie otwarta dwa nowe interesujące obiekty. To Bunk'art 1 i Bunk'art 2. Warto odwiedzić choćby jeden z nich, bardziej interesujący jest Bunk'art 1 - większy i ciekawszy. Szczegółowe informacje na ten temat znajdują się tu: Tirana 2018.

Bunk'art 2 w centrum miasta, tuż przy placu Skanderbega, 2018 r.
.............................................................................................................

Są trzy. Co prawda żadne z nich nie powala, ale mają pewien urok, coś z klimatu minionych czasów. Lubię takie miejsca.

Co w nich zobaczymy? Po pierwsze, znaleziska archeologiczne. Są świadectwem rozwijającej się od tysiącleci cywilizacji. Po drugie państwowotwórcze ekspozycje, oparte przede wszystkim o dokonania największego narodowego bohatera, Skadenberga. Po trzecie, i to chyba największa wartość tych muzeów, wspaniałe ikony. No i po czwarte, oczywiście socrealizm. A tak to wygląda w szczegółach.

Fasada Muzeum Narodowego w Tiranie
Muzeum Archeologiczne. Niewielkie, ciemne. Kilka salek wygospodarowanych w budynku uniwersyteckim. Eksponaty z okresu kamienia, brązu, żelaza i wczesnego chrześcijaństwa.  Obowiązkowe pod warunkiem, że nie widziało się Muzeum Narodowego (przy placu Skandenberga). Jeśli byliśmy w Narodowym, to nie ma co zawracać sobie głowy Archeologicznym. Znajdziemy tu podobne zabytki.

Jak mamy wolną chwilę, to warto zahaczyć o ten fragment miasta. Znajduje się tu kampus uniwersytecki i wspominany w przewodnikach pomnik Matki Teresy. Jest kilka ładnych barów i restauracji. Miejsce jest bardzo charakterystyczne. To szeroki plac, którym kończy się główna aleja miasta.

Muzeum Narodowe znajduje się w wielkim gmachu przy placu Skanderbrga. Do rozpoznania na pierwszy rzut oka po przedstawieniu na fasadzie budynku. Nad wejściem do muzeum zachowała się mozaika z lat 80. Apoteoza dyktatury Hodży. Komunizm z ludzką twarzą ładnej kobiety. Tyle, że z karabinem. Uwagę na to zwrócił mi znajomy Albańczyk. W czasach reżimu trzymilionowa Albania szczyciła się dwoma milionami żołnierzy!

Bilet do muzeum 200 leków, choć na blankiecie jest tylko 50.

Śmietnik historii. Na zapleczu jednego z muzeów
Co w środku? Dużo patriotycznych uniesień. Od średniowiecza po czasy współczesne. Od Skandenbega  (XV wiek) po Matkę Teresę. Oboje są narodowymi bohaterami. Na końcu ścieżki prowadzącej przez kolejne piętra ustawiono klasyczną fotografię: Jan Paweł II całuje w czoło Matkę Teresę.

Dużo broni. Halabardy, kusze, łuki… Kopia miecza i hełmu Skandenbega (oryginały znajdują się w Wiedniu). Karabiny, pistolety, kulomioty, moździerze… Pierwsze sztandary z przedstawieniem dwugłowego orła. Duża sala poświęcona włoskiej okupacji. Kolejna zbrodniom komunistów. Z uniesieniem, martyrologicznie, okrutnie… Mało innych eksponatów. W Sali na samym dole są zabytki archeologiczne od epoki kamienia, przez brąz i żelazo. Są eksponaty z czasów greckich i rzymskich. Ale kiedy przechodzimy do fenomenu pod tytułem „Albania”, to rządzi prosty temat – wojna.

Jest jedna bardzo ładna sala. Eksponowane są w niej ikony. Głównie XVII i XVIII wiek, ale jest też jedna słynnego mistrza Onufrego z XVI wieku. Tu zajrzeć trzeba koniecznie! Zainteresowani albańskimi ikonami powinni odwiedzić Muzeum Onufrego w Beracie. Tam znajduje się spora kolekcja dzieł mistrza.

Ikonostas. Muzeum Onufrego w Beracie.

Muzeum Sztuk Pięknych
. Składa się z trzech części. Na parterze jest miejsce dla wystaw czasowych, również sztuki współczesnej. Pierwsze piętro to socrealistyczna makabra. Jaki komunizm był w Albanii – wiadomo. W co trzeba było wierzyć – również. To, co zaskakuje, to poziom warsztatowy tych prac. W olbrzymiej większości są słabe, na etapie ucznia szkoły średniej. Może artyści z wyższej półki woleli trzymać się od tego z daleka?

Dobrze, że demokratyczna i wolnorynkowa Albania sięga po te „dzieła”. Dyktatura Hodży zniszczyła tak wiele zabytków, że nie ma innego wyjścia. Trzeba wykorzystać dokonania komunistów. Zrobić z nich turystyczną atrakcję. Tak uczyniono z bunkrami i willową dzielnicą Tirany. Tego samego próbuje się z socrealistyczną sztuką.

Najwyższa kondygnacja muzeum zarezerwowana jest dla pięknych, albańskich ikon. Całe to piętro w 2014 r. jest zamknięte.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys, 2014 r.
Jak wygląda Tirana w 2018 r. można zobaczyć tu: Albania.Tirana.

Zobacz artykuł: Albania to nie Afganistan

piątek, 13 czerwca 2014

Meczet Ethem Beja

Powszechnie uznany za najważniejszy zabytek Tirany. Zresztą trudno o inne zdanie. On jeden przetrwał okres burzenia wszystkiego, co z religią związane. Tirana straciła zabytkowe kościoły. Meczet przetrwał. Mimo, że wznosi się w samym centrum, tuż obok budynków rządowych. Mimo, że w niebo prowokująco  strzela minaret.  Dlaczego? Trudno zrozumieć działania takich dyktatorów jak Hodża. Do czegoś był mu potrzebny. W jego czasach wstęp do zabytkowego meczetu mieli tylko zagraniczni goście. Co w ten sposób chciał pokazać? Że szanuje zabytki, że rozumie znaczenie dziedzictwa kulturowego?

Meczet Ethem Beja
Dziś wrócił do swych religijnych funkcji. Przekonałem się o tym pierwszej godziny pobytu w mieście. Dobiegł mnie śpiew muezina, wezwanie do modlitwy. Turyści mogą wejść. W środku urzekają piękne zdobienia ścian i kopuły. Jeśli poprosi się dozorcę, miłego starszego pana, to włączy światło. W dość mrocznym wnętrzu da się robić zdjęcia. Na pewno warto tu zajrzeć.

W środku jest cicho, spokojnie. Sympatycznie. Nie zauważyłem żadnej niechęci do turystów. Wręcz odwrotnie. Miejscowi muzułmanie starają się być gościnni i pomocni.

Freski wewnątrz meczetu

Meczet zbudowano w XVIII wieku. Nosi imię mistycznego poety. W połowie XIX wieku złożono tu jego prochy.

Żeby zrobić zdjęcie z zewnątrz najlepiej wejść na duży trawnik obok pomnika Skanderbega. W jednym kadrze da się zmieścić meczet z minaretem, wieżę zegarową, flagę Albanii i konny posąg największego narodowego bohatera.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys

czwartek, 12 czerwca 2014

Plaże. Durrës, Golem, Saranda

Albańskie wybrzeże przyciąga coraz więcej turystów (aktualne statystyki znajdują się tu: Albania - informacje). Jak na tak niewielki kraj, Albania ma długą linię brzegowa - aż 362 km. Dostęp do dwóch mórz: Adriatyku i Jońskiego oraz prawie 300 słonecznych dni w roku. Niezaprzeczalne atuty. A jak to wygląda w praktyce? Niżej znajduje się krótkie omówienie kurortów. Poza wymienionymi wyżej, opisana została także Wlora - bardzo popularna wśród Polaków.

Durrës - drugie co do wielkości miasto Albanii, z pięknym starożytnym rodowodem (założone w 625 roku p.n.e., gr. Dyrrhachion, łac. Dyrrachium).  Dziś to jeden z ważniejszych nadmorskich kurortów. Na południu kraju, w położonej tuż obok Korfu, Sarandzie, wypoczywa wielu Greków i turystów z innych europejskich krajów. Jest głośno. Miejsce polecane dla osób nastawionych na rozrywki, kluby i dyskoteki. Zobacz: Biura podróży stawiają na Bałkany.

Małe hotele przy szerokich, pięknych plażach w Golem

Do Durrës przyjeżdżają mieszkańcy Tirany. Przez kilka dni na tutejszych plażach nie widziałem obcokrajowców. Sami Albańczycy. Głównie młodzi ludzie. Trochę rodzin z dziećmi.

Durrës znajduje się o niecałą godzinę jazdy ze stolicy. Jak się tu dostać? Można wynająć taksówkę, po utargowaniu będzie to 20 euro. Ale bez problemu można przyjechać autobusem, koszt 1 euro. W jaki sposób poruszać się po Albanii autobusami, czytaj w artykule Transport w Albanii.

Początek czerwca. Jeszcze przed sezonem, pustawo. Wolne miejsca w hotelach (w porównaniu z Tiraną są naprawdę tanie). Większość restauracji otwarta, ale są i takie, które właśnie kończą remont. Podobnie sklepiki, stragany. Wszyscy mówią, że sezon ruszy za chwilę. Więcej ludzi pojawia się w piątek. Na weekend przyjadą z Tirany.

Plaża w Durres

To dobra pora na wypad do Albanii. Jest ciepło, słonecznie, przyjemnie. Da się zwiedzać (a jest co!). No, a później na plażę. Do Durrës lub sąsiedniego Golem. Można i dalej na południe, do Wlory i Sarandy (piękne plaże w malowniczych zatoczkach) ale to, co mamy tutaj jest po prostu pod ręką, najłatwiejsze do osiągnięcia.

W Durrës jest szeroka, piaszczysta plaża. Ciągnie się kilometrami. Od portu i centrum miasta na południe wzdłuż Rruga Plazhit. Właśnie przy tej ulicy znajduje się większość hoteli, restauracji i klubów. Z centrum (dworca autobusowego) kursuje tu autobus komunikacji publicznej z napisem "Durrës Plepa". Bilet kupuje się u konduktora, kosztuje 30 lake. Przejazd zajmuje 10 -15 minut.

Plaża jest publiczna, każdy może wejść. Do wynajęcia są parasole i leżaki. Komplet dwóch leżaków i parasol to 200 lek za cały dzień (około 6 zł). No chyba, że nasz hotel ma swoje, wtedy są wliczone w cenę.

Pięciogwiazdkowy hotel Adriatik

Albańczycy używają dwóch form: Durrës i Durrësi. Podobnie wymawiając, usłyszymy „dures”, ale też „dursi”.

Dla osób ceniących spokój, z dala od rozrywek właściwych hucznym kurortom, polecam Golem. Pół godziny jazdy z Durrës, około godziny z Tirany. Bardzo szerokie, piaszczyste plaże i ludzie nie zepsuci jeszcze masową turystyką. Szczególnie warte uwagi poza ścisłym sezonem. Plażować można od maja do października. Na początku czerwca jest już bardzo ciepło, a plaże i hotele puste. Albańczycy z całej Europy przyjadą tu w połowie czerwca. Tłoczno będzie w lipcu i sierpniu. Docierają tu też turyści z Macedonii, Kosowa, Czech i coraz więcej Polaków.

Centrum Wlory, widok z hotelu

Dalej na południe, popularnym i obleganym miejscem jest Wlora (Vlora). To kurort rozciągnięty wąskim pasem pomiędzy górami i morzem w miejscu, gdzie przebiega umowna granica między morzami Adriatyckim i Jońskim. Ceniony przez turystów nie tylko ze względu na  plaże, również z uwagi na dodatkowe atrakcje. Stąd można urządzać ciekawe wycieczki, m.in. malowniczy rejs statkiem na półwysep Karaborum lub autokarowe: do Beratu, Apollonii, Gjirokastry, Butrintu i Sarandy. Bardzo malowniczym miejscem w okolicy Wlory jest przełęcz Llogara (godzina jazdy z Wlory). Przełęcz znajduje się na wysokości 1027 m n.p.m., a że położona jest tuż przy brzegu morza, to widoki są niesamowite - zdjęcie zrobione z okna autokaru może udawać fotografię z samolotu!

Widoki w trakcie rejsu na półwysep Karaborum
Wlora cieszy się powodzeniem również wśród Polaków, dzięki czemu w okolicach centrum znajduje się "polska" restauracja. Poznacie ją po flagach, jest widoczna z nadmorskiego deptaka.
 

środa, 11 czerwca 2014

Transport w Albanii

Jak się poruszać? Jak przejechać z Tirany do Durrës i dalej do Szkodry? W Albanii kolej jest słaba, pociągiem dojechać można tylko do kilku miejsc. Chyba taka tradycja – pierwszą linię kolejową uruchomiono tu dopiero w 1947 roku!

Komunikacja między miastami funkcjonuje w oparciu o autobusy. Jeżdżą zarówno duże, klimatyzowane i wygodne autokary, jak i minibusy. Działają na zasadzie postradzieckich marszutek. Kto był w krajach byłego ZSRR, ten temat dobrze zna. System ten działa sprawnie i jest tani. Dla podróżującego w pojedynkę turysty może być dobrym rozwiązaniem. Wycieczka do Albanii i Kosowa

Lokalny dworzec autobusowy
I tak, na przykład:

Autobusy z Tirany do Durrës. Odjeżdżają przez cały dzień, często, może nawet co kwadrans. Autokary rzadziej, za to minibusy niemal co chwilę. Jak je znaleźć? Najlepiej zapytać w hotelu i poprosić taksówkarza by zawiózł. W mieście jest kilka punków skąd odjeżdżają autobusy w różnych kierunkach kraju.

Porównanie cen. Taksówkę z Tirany do Durrës da się wynająć za 20 euro. Koszt przejazdu autobusem to 140 leków, czyli 1 euro.

Dworzec w Durrës to miejsce, z którego możemy ruszyć w różne strony Albanii. Dobry punkt wypadowy. Po pierwsze hotele w Durrës są dużo tańsze niż w Tiranie. Po drugie, z jednego miejsca, w centrum miasta odjeżdżają autobusy we wszystkich kierunkach. Najczęściej do Tirany. Można zajść o dowolnej porze i zawsze się trafi na właśnie odjeżdżającą Tiranę.

Autobus do Szkodry – na samej północy Albanii, przy granicy z Czarnogórą, to koszt 500 leków, czyli ok. 15 zł. Ile zajmie przejazd? Pewnie ze 4 godziny. Co prawda, to ledwie jakieś 250 km, ale dalej od stolicy, na północy drogi są słabe, a do tego, to przecież góry.

Kierunki jazdy wypisane są na tabliczkach włożonych za przednią szybę. Bez trudu znajdziemy odpowiedni pojazd.

Podmiejski autobus z Durres do Golem
Po samym Durrës też możemy przemieszczać się autobusami. W ten sposób rozwiązana jest tu komunikacja miejska. Stare, zdezelowane autobusy jeżdżą co kilka minut. Zatrzymują się w miejscach oznaczonych niebieskimi tabliczkami. Przejazd kosztuje 30 leków, czyli 1 zł. W ten sposób dostaniemy się np. centrum miasta i dworca autobusowego do plażowej dzielnicy, pełnej hoteli i restauracji. Wsiąść trzeba do autobusu z napisem Durrës Plepa.

Dojazd autobusem z Durrës do Golem (sąsiedni kurort, o ładniejszych plażach i spokojniejszej atmosferze) to koszt 60 leków (2 zł). Taksówkarze chcą 10 euro.

Wyjazdy poza miasto taksówkami nie są najlepszym rozwiązaniem. Ich właściciele mają dziwne podejście do biznesu. Mam wrażenie, że strategia polega na tym by cały dzień stać i czekać. A jak już trafi się  klient, to płaci całą dniówkę. Mówiąc krótko, w stosunku do reszty cen, koszt taksówek jest wyraźnie wysoki. Lepiej uzgodnić cenę przed wyjazdem, można sporo utargować. Dotyczy to dłuższych, pozamiejskich trasach. W miastach wszystko wg taksometru.

Praktyczna rada. Wybierając się na dworzec lub szukając taksówki miejcie pod ręką kartkę i długopis. Poza włoskim Albańczycy nie znają języków obcych. Również taksówkarze, pracownicy hoteli i kierowcy autobusów. Ani słowa po angielsku. Zero znajomości rosyjskiego. Dlatego często jedynym rozwiązaniem jest zapisywanie cen, godzin i kierunków jazdy. To pomoże się porozumieć.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys

wtorek, 10 czerwca 2014

Kuchnia Albanii

Gdzie się ruszyć, co zjeść? Jesteśmy ambitni, chcemy próbować typowych albańskich potraw. Nie zawsze jest to proste. Restauracji tu dużo, ale w centrach miast i w nadmorskich kurortach sporo jest frytek oraz pizzy. Trzeba odejść trochę w bok, żeby znaleźć coś ciekawszego. Wycieczka do Albanii i Kosowa

Albański kebab

Na całym świecie kieruję się tą samą zasadą. Szukam lokali, gdzie jedzą miejscowi. Znalazłem i w Tiranie. Ciąg kilku restauracyjek ze stolikami na chodniku. Pełno ludzi. Kelnerzy uwijają się z półmiskami. Co jedzą Albańczycy? Na każdym talerzu leżą kebaby (kofta) w formie przypieczonych na grillu kiełbasek. Do tego cebula, gruba sól z ziołami, chleb i piwo. Zamawiam to samo. Ależ pyszne! Kebaby to grubo mielone mięso z przyprawami. Podane prosto z rusztu. Z zapachem, smakiem… rewelacja! Tak bardzo, że tego dnia wrócę tu jeszcze dwukrotnie. No, jeśli trzy razy w ciągu dnia chodzi się z własnej woli do tej samej restauracji, to jest to najlepsze świadectwo, że musi tam być naprawdę dobrze. A ceny? Śmiesznie niskie. Za mały obiad i piwo 150 leków, czyli ok. 5 zł. Zobacz aktualne ceny w Albanii.

Ceny w nadmorskim barze w Durres


Byłem jedynym obcokrajowcem. Miejscowi cieszyli się, że jem jak Albańczyk. Gdzie stołują się pozostali turyści? Może w dużo droższych restauracja dawnej dzielnicy komunistycznych dygnitarzy. Może jedzą tam pizzę albo spaghetti. Może po powrocie do domów powiedzą, że kuchnia Albanii to nic specjalnego… Tak niestety robi wielu przyjezdnych, jedzą w hotelach lub restauracjach snobujących się na zachodnie. Jeśli chcecie posmakować prawdziwej Albanii, to uciekajcie z takich miejsc. Szukajcie lokali specjalizujących się w miejscowej kuchni.

Mule w restauracji na plaży. Durres
Jak trafić do opisanej wyżej restauracyjki? Jeśli będziecie w Tiranie, to od meczetu Ethem Beja trzeba pójść prosto ul. Luigj Gurakuqi (wzdłuż wieży zegarowej). Jakieś 200 metrów do skrzyżowania (skwer Sulejmana Paszy). Za skrzyżowaniem dalej prosto, ciągle ulicą Gurakuqi. Na jej końcu po lewej stronie, tuż przed niewielkim targiem owocowo-warzywnym będzie kilka knajpek. Polecam tę środkową. Nazywa się „Fatosi”, a jej specjalnością jest kernace zgare, czyli właśnie opisany wyżej, wspaniały kebab prosto z grilla.

Najłatwiej znaleźć byrek. To ciepła przekąska, lokalny fast-food. Trójkąt z czegoś przypominającego ciasto francuskie wypełniony farszem z mięsa, sera lub szpinaku. Czasami nadzienie stanowią ziemniaki lub cebula. Pożywne, smaczne i tanie. Albańczycy kupują to od rana do wieczora. Małe okienka, w których wydają byrek znajdziemy w miastach i na plaży, w zasadzie zawsze są pod ręką.

Typowa albańska przekąska - byrek

W  miejscowościach nadmorskich warto rozejrzeć się za rybą i owocami morza. Podają tu małże, krewetki i kalmary. Świeże i pyszne. W wyborze lokalu najlepiej skorzystać z pomocy miejscowych lub po prostu obserwować gdzie jedzą tubylcy. Kłopot może być z zamówieniem. Albańczycy nie znają angielskiego. Nie mówią też po rosyjsku. Z języków obcych najpopularniejszy jest włoski, trochę też grecki. Dlatego lepiej najpierw wynotować sobie nazwy potraw. I tak: małże to midhje, ryba – peshk, a krewetki to karakalec. I lepiej nie pomylić tej nazwy z kukurec, bo dostaniemy grillowane jelita owcy! Łatwiej będzie z kalmarami, bo to po prostu kallamare.

Dalej od wybrzeża, szczególnie w górach, polecić należy baraninę, jagnięcinę oraz koźlinę. Pyszne. Podawane na różne sposoby. Nadal, niczym zaskakującym jest widok jagnięcia w całości pieczonego na rożnie lub takiego rarytasu, jak baranie jądra.

Jagnię z rożna. Zdecydowanie najlepsze w górach! Podobnie koźlina
A co do picia? Poza kawą (naprawdę dobrą, chciałbym, że w Polsce było takie espresso!) i piwem (najpopularniejsze lokalne marki to Korca i Tirana) pije się raki – wódkę z winogron. Szczególnie godna polecenia jest domowa, mocniejsza od fabrycznej. Przypomina gruzińską czaczę. W niektórych regionach kraju spróbować też można samogonu z morwy (raki mani), czyli czegoś, co w najlepszym wydaniu dobrze znane jest nam z Armenii (słynna tutowka).

Dumą Albanii jest Skënderbeu Konjak, czyli miejscowa brandy.

Za to odrobinę rozczarowani mogą być miłośnicy wina. Szczególnie jeśli będą szukać go w sklepach. Znajdą głównie trunki włoskie. Sprawdziłem w kilku supermarketach większych miast – ani jednej butelki wina albańskiego! A to przecież kraj o bogatych tradycjach winiarskich! Ceniony za to już w starożytności, tutejsze trunki opiewał Pliniusz i Horacy. Winorośl uprawiano tu wcześniej niż w Grecji i Rzymie.

Albania to też wyśmienite oliwki i sery. Tu w towarzystwie wina
Wygląda to trochę tak, jakby Albańczycy wstydzili się swojego wina.

Ale też nie widziałem aby sami je pili. Dominuje kawa. I jeszcze raz kawa. A do kawy piwo.

Łatwiej znajdziemy albańskie wino na prowincji, u gospodarzy i w lokalnych, niewielkich restauracyjkach. Domowe. Jest jedną z turystycznych atrakcji kraju. Trzeba spróbować!

Słodkości szukajmy w pasticeri, czyli w cukierniach. Ktoś, kto zna kraje Bliskiego Wschodu już na pierwszy rzut oka rozpozna znajome wypieki. Wiele albańskich deserów przypomina bowiem to, co znamy choćby z Turcji czy Egiptu. Podobne desery znajdziemy na całym wielkim obszarze od Kaukazu po północną Afrykę. Po pierwsze dobrze znana baklawa, a więc nasączone miodem lub cukrem ciasto z orzechami. Odświętne, kiedyś przygotowywane z okazji ważniejszych wydarzeń. Po drugie kadaif - ciasto złożone z drobnych niteczek, stąd w krajach islamu nazywane jest włosami anielskimi. W innych krajach znane jako: knafeh lub kunafa. Wygląda jakby zostało zrobione z drobniutkiego makaronu. Taką bazę nasącza się słodkim syropem, wzbogaca się o orzechy lub ser. Dalej idzie tulumba, czyli typowo turecki deser ze smażonego ciasta marynowanego w słodowym syropie. Najczęściej ma formę grubych i krótkich paluszków. Jednym z moich ulubionych (i znanych również z innych krajów) jest ciasto z kaszy manny - revani.

Zadowolenie będą też miłośnicy warzyw

Wybór deserów w Albanii jest duży. Te tradycyjne, związane z historią Bałkanów (wpływy tureckie) są oczywiście bardzo słodkie.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys

Zobacz też: Albania 2018 - aktualne informacje